lis 08 2002

Wysmarowanie się gównem i wyjazd do wytwórni...


Komentarze: 1

Cześć!

Dzisiaj poszłam wreszcie do szkoły. Było bardzo miło - Osfalt trochę się zdziwił, że nie jestem w pudle, ale chyba mi wybaczył, bo zaczął za mną wołać "Kanibal" i "Pizdolot". Bardzo miło słucha się takich komplementów, naprawdę... Na pierwszej lekcji nauczycielka strasznie zajebała mi w ryja. Trochę się zdziwiłam, aczkolwiek było to przyjemne. Zapytałam, dlaczego mnie uderzyła, a ona na to, że za brzydkiego ryja! Ona jest chyba zazdrosna, bo ja jestem taka piękna, naprawdę... No i na przerwie jadłam sobie spokojnie kanapkę (mamusia zrobiła mi z nogą dzika (została po wczorajszej kolacji) i posmarowała gównem. Przy okazji podjadłam sobie trochę much, bo zebrały się dookoła mojego jakże zdrowego posiłku. I wtedy podeszła moja ukochana, Lafirynda, z bandą jakichś pryszczatych i brzydkich (nie to, co ja!) idiotek. Powiedziała, że jestem głupia lesba i ma mnie w dupie. Aż mi się tak dobrze zrobiło w środku, to były chyba motylki... Tyle chłopaków kocha się w Lafiryndzie, a ona powiedziała te słowa właśnie do mnie!!! Teraz już wiem, że ona też mnie kocha i jestem szczęśliwa!!! Tylko jak odchodziły, to powiedziały, że jem jakieś gówna i świństwa i zaczęły mnie przezywać "Gównojad" i "Pierdolnięta". One mnie chyba podrywały, ale powinny wiedzieć, że ja kocham tylko Lafiryndę!!!

Po drugiej lekcji nasza wychowawczyni powiedziała, że jedziemy na wycieczkę do kisielo-wytwórni. Wszyscy rzucili się do drzwi, bo pani kazała iść nam do szatni, ale ja wstawając zachaczyłam moim workiem na kartofle (czyt. moim najlepszym ubraniem) o krzesło i mi się rozdarło. Mi to tam wszystko jedno, mogłam iść nago. Ale pani zajebała mi linijką w łeb i powiedziała, że tak nie pojadę. No to wzięłam gówno i się nim wysmarowałam. Udawałam, że to mój nowy dres. W autobusie wszyscy się na mnie patrzyli ze wstrętem i mówili, że ode mnie śmierdzi. Bezczelni! W końcu pan kierowca tego nie wytrzymał, zahamował, złapał mnie za ucho i wyjebał z autobusu. No i przez kilka kilometrów musiałam biec za autobusem, ale było bardzo fajnie - po drodze goniło mnie stado psów, jeden ugryzł mnie nawet w tyłek (zawsze mówiłam, że zwierzęta mnie lubią). Jak już dobiegłam i autobus się zatrzymał przyszedł jakiś pan i zaprowadził nas do wytwórni kisielu. Tam był taki duży kocioł, a w środku jakaś maszyna mieszała kisiel. Aż mi ślinka ściekła po moim 'nowym dresie'. Wtedy podszedł Pojeb, mój kolega z klasy, i zajebał mi tak mocno w żebro, że aż spadłam przez barierkę do tego kocioła!!! Nie umiem pływać, więc o mało się nie utopiłam. Nikomu się nie spieszyło, żeby mnie ratować, ale w końcu jacyś faceci zarzucili mi sznur i kazali się wspinać. No i przeżyłam nawet. Ale strasznie zafajdałam moim dresem z gówna cały kocioł z kisielem i dali mi go w prezencie. Fajnie, będzie co jeść przez najbliższy rok! Mama bardzo się ucieszyła, tatulko też. Tylko zajebali mi, bo podarłam moje najlepsze ubranie, czyli worek na kartofle. Mam go po cioci Heldze. No trudno, trzeba będzie go zszyć kogucimi pazurkami. Najważniejsze, że wycieczka była udana.

I w taki oto wspaniały sposób spędziłam szkolny czas.

kunegundaa : :
bluma
10 listopada 2002, 14:26
buuu :0( a my nigdy nie bylismy z klasą w wytwórni kisielu, hehhe :)) no fajny blog, powodzenia!!!

Dodaj komentarz